Można na to spojrzeć inaczej - mając lat +/-40, do człowieka dociera, że życie jest bardzo chwilowe i nie ma większego sensu. Już masz połowę (a biologicznego punktu widzenia - tą lepszą) za sobą, teraz z każdą chwilę będzie coraz gorzej.
Więc w desperacji człowieki starają się na siłę coś zmienić, okłamać się, że życie ma sens i jest fajne. Czasami nawet na chwilę udaje się w to uwierzyć.
Ale potem, gdy do nich dotrze, że fakt ich istnienia nie ma żadnego znaczenia, że są jednym z iluś miliardów nic-nie-znaczących ludzików, spośród których każdemu się wydaje, że jest wyjątkowy i jedyny, ważny i że ma jakąś misję do zrealizowania, to takie zderzenie z rzeczywistością boli jeszcze mocniej, niż w wypadku "kanapowego Zenka" (wspomnianego przez @Sceptyczny Dinozaur powyżej), który siedzi, pije piwo, ogląda mecz i niczego od życia nie oczekuje.
Mając sportowy samochód nadal jesteś robaczkiem, który za chwilę pójdzie do piachu. Skoro pamiętasz jak "całkiem niedawno" chodziłeś do szkoły, a teraz dzieciaki mają -naście albo -dziesiąt lat, a zamiast gówniarza, w lustrze widzisz codziennie coraz bardziej zmarszczoną i zmęczoną mordę faceta w średnim wieku, uświadamiasz sobie, że za chwilę to już będzie morda dziadka. I ta świadomość jest przerażająca - bo nieważne, ile masz kasy albo jakie znajomości - tego nie oszukasz, za max. 40 lat znikniesz.
Oczywiście - można "cieszyć się" życiem, ale to jest oszukiwanie siebie. W mojej ocenie to cała radość życia jest fałszywa, tak samo jak remontowanie domu, który i tak za chwilę będzie zburzony. Jakbyś miał kumpla, który mieszka w jakiejś starej chacie, która niedługo ma być zniszczona, bo stoi na drodze budowanej autostrady, ale kumpel mimo tego z uporem wariata robi remont, wymienia grzejniki, podłogi, remontuje dach i ociepla ściany i się z tego cieszy - pewnie byś go uznał za debila. A czym to się różni od życia? Męczysz się, masz plany, chcesz coś osiągnąć - a po co? Za chwilę i tak będą burzyć Ci ten domek.